top of page
Szukaj

Poród w czasach pandemii. Mój drugi poród: część 1 – patologia ciąży i porodówka

Każdy poród jest inny. To chyba każdy słyszał. Nie sądziłam jednak, że moje będą się od siebie aż tak bardzo różniły. Ten drugi miał miejsce w maju – w momencie, kiedy COVID-19 miał się całkiem nieźle, ale na moje szczęście szpital, w którym rodziłam umożliwił porody rodzinne.


Za pierwszym razem poród trwał prawie dobę, za drugim — około 3 godziny. Za to cały pobyt w szpitalu 3 lata temu zamknął się w 4 dniach, teraz — 3 tygodnie… Za każdym razem inne atrakcje. Oba porody z oksytocyną. Pierwszy rozpoczął się odejściem wód, na wywołanie drugiego musiałam tydzień czekać w szpitalu.


Cała opowieść związana z moim drugim porodem jest dosyć długa, dlatego podzieliłam ją na dwie części. Dzisiaj patologia ciąży i poród.


Zacznę od tego, że tym razem zdecydowałam się wykupić dostęp do domowego KTG. Z jednej strony przez pandemię (po co miałabym jeździć do szpitala i czekać w tłumie?), z drugiej dla własnego spokoju i komfortu (w trakcie ostatnich dni przed porodem w każdej chwili mogę sprawdzić, czy dziecko ma się dobrze).

Kilka dni przed terminem porodu zaczęłam odczuwać słabsze ruchy dziecka, co też pokazywał zapis KTG. Z tego powodu dostałam zalecenie, żeby to skontrolować, a że najłatwiej było to zrobić szpitalu, tam też się udałam. Po zbadaniu okazało się, że wszystko jest w porządku, ale lekarz zasugerował, że warto zostać na obserwacji, tym bardziej, że w każdej chwili może się rozpocząć poród. Niewiele myśląc, zgodziłam się przyjąć mnie na oddział i tak trafiłam na patologię ciąży.


Patologia ciąży


Sporo dziewczyn, które tam poznałam, spędziły kilka tygodni w szpitalu, zazwyczaj czekając na cięcie cesarskie. Jedna koleżanka czekała na oddziale miesiąc (Marta pozdrawiam ❤️). Inna początkowo leżała (serio, nie mogła wstawać!) przez około 8 tygodni, później już bardziej mobilna spacerowała po korytarzu przez kolejne 4… wyobrażacie sobie?! Tyle czasu zamknięta w szpitalu, bez najbliższych i nawet bez możliwości wyjścia do ogródka?! Podziwiam, szczerze podziwiam i wysyłam moc dobrej energii!

Słyszałam też co prawda o kilku smutnych przypadkach, w końcu szpital to nie wakacje All inclusive, chociaż ja akurat czułam się właśnie trochę jak na jakichś wczasach 😁 tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, że w tej ciąży niewiele miałam okazji do odpoczynku… a tu: zero sprzątania, zero gotowania, a jedynym „obowiązkiem” było 2 razy dziennie spokojnie leżeć podczas zapisu KTG 😁 Leżałam w sali 3-osobowej (z łazienką w każdej sali) z bardzo w porządku dziewczynami ❤️ i nawet nie przeszkadzał mi zakaz odwiedzin, chociaż nie powiem, że nie tęskniłam za mężem i starszą córką…


Wiec siedziałam sobie na tej patologii dobry tydzień, aż wymęczyłam lekarzy, że już czas na wywołanie porodu. Oczywiście wolałabym, żeby zaczął się sam, ale skoro już po terminie, a córka nie ma ochoty się przywitać, to ja jestem gotowa, żeby jej pomóc 🤨

Założyli mi więc tzw. balonik (cewnik Foleya). Koleżanka, która już kiedyś przez to przechodziła, powiedziała, że bez strachu — to nic nie boli. No mnie trochę bolało. Szczególnie skurcze, które trwały około 3 godziny po założeniu, a później ustały i ani śladu zbliżającego się porodu. Zatem zgodnie z planem o 6 rano kolejnego dnia zmieniłam salę na tę przedporodową.


Poród


Jeśli zastanawiacie się, czy warto opłacić opiekę indywidualnej położnej — śmiało mogę powiedzieć, że tak. W porównaniu z pierwszym porodem ten drugi przebiegł zaskakująco szybko i sprawnie. Pomimo podpięcia do pompy z oksytocyną i sond KTG, zdecydowaną większość czasu w sali przedporodowej spędziłam w pozycjach pionowych. Początkowo na piłce, później klęcząc na łóżku. Położna była cały czas przy mnie i tylko do mojej dyspozycji. Wiedziałam, że nie muszę się o nic martwić. Że nie zostawi mnie w trakcie skurczu, żeby pójść do innej pacjentki. Wiedziałam, że maksymalnie zadba o mój komfort i zdrowie.

Bardzo zależało mi na tym, żeby dostać znieczulenie zewnątrzoponowe, bo po pierwszym porodzie byłam pewna, że bez niego nie dam rady. Położna początkowo nie chciała mi go dać, bo mówiła, że jeśli dostanę zbyt wcześnie, to cała akcja zamiast się rozkręcać – ustąpi. Dlatego najpierw zaproponowała mi gaz „rozweselający”. Wytłumaczyła, jak z niego korzystać i faktycznie czułam, że działa. Kiedy skurcze się nasiliły, dodała plastry TENS. Nie powiem, żeby bardzo mi ulżyły, chociaż rzeczywiście odwróciły moją uwagę od skurczy. Około 2 godziny po podpięciu oksytocyny, zapytałam co z tym zewnątrzoponowym, ale usłyszałam, że już 8 cm i zaraz będzie koniec! I rzeczywiście zaraz potem szybka zmiana sali na porodową, kilka skurczy i 15 min później przytulałam już swoje drugie dziecko.

Nie znaczy to jednak, że nie byłam zmęczona. Byłam cała spocona, a włosy potargane jak po ucieczce przed stadem wilków. Ból też mi towarzyszył. Jednak dzięki temu, że cała akcja przebiegła szybko i sprawnie, ten ból i zmęczenie trwały o wiele krócej. A przyznam, że urodzić bez znieczulenia zewnątrzoponowego dziecko o wadze ponad 4,3 kg nie jest sprawą prostą 😉


Nie mogę pominąć bardzo ważnego faktu, jakim była obecność mojego męża. Przyjechał do szpitala o umówionej godzinie (z racji tego, że wiedziałam, kiedy znajdę się na sali przedporodowej). Musiał nałożyć jednorazowe ubranie ochronne, które zakupił w izbie przyjęć, następnie moja Położna wprowadziła go na oddział. Od tego momentu był ze mną. Czułam, że byłam wielką szczęściarą! Jego obecność pozwoliła mi się poczuć trochę jak w domu – Położna zasugerowała, żeby włączyć muzykę i spokojnie poczuć rytm ciała. To z kolei uświadomiło mi, że nigdzie nie muszę się spieszyć i lepiej skupić się na tym, co dzieje się w danej chwili, niż cisnąć, żeby tylko było już „po”. No i oczywiście przez całą akcję porodową nie miałam na twarzy maseczki!

Podsumowując, ten poród przeżyłam zupełnie inaczej niż pierwszy, zarówno pod względem fizycznym, jak i emocjonalnym.

Pierwszy (link) był dla mnie trudnym doświadczeniem i zupełnie nieznanym. Chociaż uczęszczałam do szkoły rodzenia w tym szpitalu i oglądałam wcześniej oddział, nie wiedziałam wtedy jak wygląda to wszystko w praktyce. Daleko mi było do odczuwania radości i wielkiej miłości do dziecka. Byłam zmęczona i głodna do tego stopnia, że ledwo pamiętam, co się wtedy działo.

Drugi był zdecydowanie inny. Po pierwsze noworodek nie był już dla mnie kosmitą i znałam już emocje, jakie wywołuje relacja ze swoim dzieckiem. Mogę śmiało powiedzieć, że ten drugi poród był o wiele bardziej świadomy. Pod względem fizycznym – prawie w ogóle nie byłam zmęczona i „kontaktowałam” ze światem, dlatego uczestniczyłam świadomie w każdym etapie porodu. Pod względem emocjonalnym – czułam się jakbym czekała na upragniony prezent – trochę taki zestaw klocków Lego – wybrany i z jasną instrukcją 😉


Życzę Wam, drogie Mamy, jak najmniej cierpienia i serdeczny personel podczas waszych pobytów w szpitalach! Mam nadzieję, że coraz więcej z nas może zachować we wspomnieniach poród jako względnie pozytywne doświadczenie ❤️

0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page